Tablice. 700 lat Motycza


 


Scalenie w Motyczu 1935 – 1938 r.

(…) Motycz przed scaleniem to była wieś położona w Starej Wsi. Wieś leżała w dolinie nad rzeczką, a z licznych źródeł mieszkańcy nosili wodę na nosidłach do swoich gospodarstw. Przez wieś prowadziła droga, która podczas ulewnych deszczów albo wiosennych roztopów zamieniała się w grząskie bagno. Panowała wielka ciasnota, budynki były drewniane, kryte strzechą. W razie ognia płonęło wszystko. Pola były rozdrobnione i wąskie. Jak się gospodarz nie gniewał z sąsiadem, to nakręcał na sąsiednim polu, a jak się gniewał to rozbierał wóz, bo było za wąsko na zakręcanie. Pola były rozrzucone w wielu kawałkach od Starej Wsi Motycz do Tomaszowic. Ludzie ganiali krowy po 5 km na pastwiska, np. na łąki pod Tomaszowice.
W tamtych czasach z powodu wielkiej ciasnoty dochodziło we wsi do sąsiedzkich kłótni, a nawet do bójek. Czasem nienawiść trwała latami i kończyła się w sądzie. Była taka ludowa przyśpiewka:
„ Sąsiad miedzę gdy przeorze,
Albo kury są w ogrodzie
Zaraz proces, o mój Boże
I człek człeka zaraz bodzie”
Aż nagle w roku 1935 przyszła do wsi nowina, że będzie scalenie gruntów. Wśród ludzi zawrzało. Latali jedni do drugich, aby się coś dowiedzieć. Podobno ma być kompletna przebudowa budynków na pola, ale tego ludzie nie rozumieli. Bali się, że przy panującej biedzie nie podołają finansowo i organizacyjnie przeniesieniu na inne miejsce.
Scalenie odbywało się na podstawie sejmowej ustawy i nie było od tego odwołania. Na początku kwietnia odbyło się w remizie gromadzkie zebranie, na które przybył komisarz ziemski Józef Paczyński. Najpierw była planowana komasacja, która miała polegać na tym, że kilkunastu gospodarzy miało odejść z Motycza do parcelujących się dworów w Turce i Jakubowicach. Tam mieli dostać ziemię i kredyty na zagospodarowanie. Ci zaś, którzy pozostawali na miejscu mieli mieć działki nie mniejsze niż sześć morgów (morga = 56 arów). Jednak mieszkańcy Motycza nie wyrazili na to zgody i wszyscy pozostali we wsi. Postanowiono, że część gospodarzy pozostanie w Starej Wsi, a reszta się przebuduje na pola. Gospodarujący na kilku kawałeczkach, odległych czasem po 5 km dostaną działki scalone razem.

Wybrano wtedy Radę Scaleniową, w skład której weszli:
Jan Majczak s. Kacpra – Prezes Rady Scaleniowej,
Jan Misztal s. Kazimierza – Sekretarz,
Franciszek Misztal – Skarbnik
Adam Malik – Członek Rady
Mateusz Grądziel – Członek Rady
Bartłomiej Misztal – Członek Rady
Antoni Segit – Członek Rady
Scalenie gruntów w Motyczu i Sporniaku odbyło się od 1935 r. do 1938 r. Obszar należący do scalenia (Motycz, część Sporniaka, część Motycza Leśnego i część Józefina) wynosił 1372 ha, Motycz liczył wtedy 165 zabudowań. Opłata za scalenie była niewielka, bo część opłacało Państwo.
Najpierw po żniwach w 1935r. zostały zmierzone wszystkie grunty ogółem, a później trzeba było wymierzyć działki dla wszystkich. Była to na tamte czasy bardzo żmudna praca.

Pomiary prowadziło kilku mierniczych z Lublina:
1) Józef Paczyński – komisarz ziemski,
2) Stefan Baryłko – główny mierniczy przysięgły,
3) Jan Rodak – mierniczy, były oficer z pierwszej wojny światowej, późniejszy więzień Oświęcimia, spoczywa dziś na cmentarzu przy ulicy Lipowej.
Mierzył krokiewką i specjalnymi aparatami. Pracował po całych nocach przy lampie naftowej u Kazimierza Kowalczyka niedaleko kościoła w Motyczu. Nie wolno było do niego przychodzić, jak sam nie wezwał, aby wykluczyć wszelkie kombinacje,
4) Józef Bocheński – mierniczy.
W tamtych czasach nie było komputerów, maszyn do liczenia czy długopisów. Te urządzenia zastępował ołówek i obsadka maczana w atramencie. Geodeta liczył wszystko ręcznie na podstawie posiadanych map.
Pod koniec 1937 roku zostały wycięte działki dla każdego gospodarza, a następnie mierniczy robili plany przyszłych działek.
Na terenie Motycza geodeta wyznaczył gościńce czyli drogi równoległe do Starej Wsi:
I Gościniec, gdzie obecnie jest I Kolonia – szer. 9 m
Drugi Gościniec i II Kolonia – szer. 6 m
Trzeci Gościniec obecnie Skubicha
Droga na Józefinie
Drogi łączące gościńce:
Droga od szkoły w Motyczu do lasu na Skubisze – szer.9 m,
Droga od Starej Wsi na Józefin – szer. 6m
Drogi od Starej Wsi na Kolonie drogi o szer. 3 m tzw. trzymetrówki .
Po wyznaczeniu nowych dróg ludzie jeszcze długo korzystali ze starych dróg, które z czasem równano. Zostały tzw. jarugi czyli miejsca, gdzie zostały głębokie doły po starych drogach.
Przy dworze tzw. Błonia – grunty wspólne, gdzie ludzie wypasali krowy, geodeta podzielił na łąki, które dołączał do pól.
Jednocześnie na terenie Motycza geodeta wyznaczył grunty wspólne tj :
działkę na Wróblach, gdzie ludzie kopali piach,
0,5 ha działki przy obecnym źródle na Starej Wsi za rzeką (tam też był kopany piach)
i prowadziła do niej droga od Józefina do kopalni piachu,
działka pod obecnym Domem Kultury i sklepem przy Szkole w Motyczu,
część działki pod cmentarz w Motyczu,
działka na padlinę niedaleko toru pod Sporniakiem.
Ludzie, którzy zostawali w Starej Wsi dostawali małą działkę pod budynki, a resztę pola mieli dalej. Ci, którzy decydowali się na przeprowadzkę dostawali działki na koloniach.
Na tzw. Podłączach pod Tomaszowicami, gdzie było daleko od centrum wsi i był słaby dojazd ludzie otrzymywali więcej ziemi.
Każdy właściciel działki był zobowiązany zrobić na każdą swoją morgę pal dębowy i jeden duży pal do oznaczenia granic wsi i dróg.
Drzewo na budowę domów i budynków gospodarczych sprowadzane było ze Starego Gaju z Zemborzyc i Mętowa.
W przypadku przeprowadzki należało rozebrać dotychczasowe budynki i przewieźć je na swoją nową działkę tzn. na pole. Na tamte czasy było to ogromne dzieło, gdyż nie było żadnej techniki. Wszystkie materiały budowlane woziło się żelaznymi wozami.
W nowym miejscu trzeba było uporządkować teren, wyrównać stare miedze, skarpy, zasypać doły, wyrwać korzenie drzew. Były to prace wykonywane najczęściej ręcznie, a drzewo rżnięto przy pomocy piły traczniej i poprzecznej.
Na polu daleko było do wody i każdy musiał kopać studnię.
Betony były robione domowymi sposobami: były specjalne formy i w nich ubijało się piach z cementem. Były to prace ciężkie i kosztowne. Budynki były przestawiane i poprawiane raczej stare, na nowe nie było ludzi stać.
Znalazło się kilku gospodarzy, którzy nie chcieli się zgodzić na zaproponowane działki. Protesty trafiły nawet do Warszawy do Wydziału Ziemskiego. Sprawy wlokły się ponad rok, a w końcu nic mieszkańcy nie wygrali.
Niektórzy nie chcieli ustąpić z dotychczas uprawianych działek. Dochodziło do bójek.
Większość ludzi zdążyła się przebudować do wybuchu wojny w 1939 r.
Zofia Olencka przy Dworze w Motyczu nie należała do scalenia. Miała działkę w jednym kawałku – 30 morgów.
Ks. Jan Rzędowski posadził pierwszy, nowoczesny sad w Motyczu. Na początku były posadzone antonówki, kosztele, renety, cygany, żelaźniaki. Później część drzew w sadzie parafialnym została przeszczepiona.
Ludzie, którzy chcieli sadzić na nowym miejscu sad mieli ulgi w cenie drzewek w szkółkach, aby zachęcić do nabywania drzewek.
Na nowych działkach nie było drzew i w lecie nie było się gdzie schronić w cień, więc ludzie chętnie obsadzali gospodarstwa drzewami, które szybko rosły (topole ,brzozy).
Nowe drogi były obsadzane dzikimi czereśniami, które w zimie, jak spadły obfite śniegi, wyznaczały granice dróg. Tam, gdzie nie rosły czereśnie, stawiano w zimie wiechy – była to słoma zakręcona na drewnianych kołkach.
Las na Skubisze nie był włączony do scalenia.


Z książki Czesława Maja „Ścieżką przez Motycz”